piątek, 17 lutego 2017

Leptinotarsa decemlineata

Klient jaki jest, każdy widzi.
Tfu, wróć, nie każdy, bo klient sam zwykle nie widzi, jaki jest. A jest jak stonka. Przyjdzie, zrobi burdel, będzie zawracał głowę, a później jeszcze nic nie kupi. A spróbuj nie być oszałamiająco wręcz szczęśliwa/y, że klient raczył cię nawiedzić i zadawać tysiące głupich pytań... Zdarzają się osobniki upierdliwe (mistrzynią jest klientka, która siedziała mi nad głową cztery godziny, teoretycznie wybierając, w praktyce pytlując o wszystkim, o czym się da, z naciskiem na jakie i gdzie ma znajomości i co od kogo dostaje za darmo), zdarzają się wybitnie wkurwiające, wpadające za pięć zamknięcie i z godnością mówiące "ja się tylko chcę rozejrzeć", po czym defilują w wyniosłym milczeniu, a mnie autobusy uciekają całymi stadami, zdarzają się i takie, które po prostu trafiają na swój i mój gorszy dzień. Odpakowują rzeczy, które wyraźnie są zafoliowane nie dlatego, że nie chciało mi się każdego pojedynczego bloku rozpakować. Rozwalają towar wszędzie gdzie się da i nawet nie powiedzą, że za węgłem im coś spadło, więc dopóki mnie tam coś nie zaniesie, to nie wiem, że się przewróciło i leży. Zadają to samo pytanie po dziesięć razy z rzędu, spodziewając się, że jak mnie wezmą z zaskoczenia, to może okaże się, że mam gdzieś ukitrane na zapleczu albo co*. Uskuteczniają "artystyczne" rozkminy albo wymagają ode mnie, żebym im powiedziała, co mają wziąć. Próbują flirtować albo uważają się za moich najlepszych przyjaciół po dwóch wizytach w sklepie**.
Klient bywa jednak także źródłem wielu ciekawych anegdotek. I możliwe, że anegdotki takie się będą trafiać dość często, jako że potrzebuję dać moim frustracjom ujście. Blogasek wydaje się dla tego idealnym miejscem.


* Tekst z przedwczoraj, obrazujący zasadę no za piątym razem może się rypnie i mi zdradzi wiedzę tajemną:
Klient: Ile u państwa kosztuje 60/70?
Ja: Nie ma takiego formatu.
Klient: Ale ile kosztuje?
Ja, mając jeszcze złudzenia, że po prostu nie dotarło: Nie mamy takiego formatu.
Klient, jak do wolno kojarzącego dziecka, głośno i wyraźnie: Ale niech mi pani powie, ile u was kosztuje.
Ja, jak zacięta płyta, bo czasem mózg nie wytrzymuje i nadal ma nadzieję, że proste komunikaty są najlepsze: Nie mamy takiego formatu.
Klient: No ale niech mi pani powie, ile ten format u was kosztuje.
Ja, cedząc prze zęby, bo już mnie trafiło: Nie mamy takiego formatu, nigdy nie mieliśmy, więc nie mogę powiedzieć, ile kosztuje.
Sądząc po minie, powinnam była wywróżyć z fusów, ile ten format będzie u nas kosztował po hipotetycznej dostawie. Niestety, Pytia ze mnie marna, więc się nie podjęłam.
** Mistrzem wszech czasów nadal pozostaje gość w okolicach sześdziesiątki, podbijający do mnie po jakichś dwudziestu minutach typowego zawracania głowy z pytaniem, czy on mnie może pocałować. No ścierpłam, jak Ptasie Mleczko kocham, po prostu ścierpłam. I jeszcze wyglądał na bardzo zawiedzionego, jak mu powiedziałam, że nie może. Z jednej strony, propsy za to, że w ogóle zapytał, bo przy aktualnym klimacie mógł nie pytać, a ja musiałabym dać mu w ryj. Z drugiej strony... Nie oszukujmy się, na letnią nie wyglądam nawet jak mam dobry dzień. A nawet gdybym wyglądała, to heloł, ja tu, kurwa, pracuję, nie jestem od tego, żeby mnie starsi panowie molestowali. Szczęśliwie dyzgust mi się wystarczająco dobrze na twarzy odbił, bo facet przestał się pojawiać.

czwartek, 9 lutego 2017

Powstanie z martwych na skalę lokalną

Ha! Ha. Ha...
No mówiłam, że marną przyszłość wróżę blogaskowi, prawda?
Tak że tego, po ładnym półtora roku powracam w glorii i chwale. Zobaczymy, czy terapia coś daje i czy jednak tym razem dłużej wytrzymam w pamiętaniu, że mam przecież miejsce, w którym mogę się wyżyć chociażby werbalnie.

Na starcie założenie było, że będą opka, dzierganie i portale randkowe. Teraz do tego pewnie dojdą studia i praca. A w pracy mam zaprawdę całą paradę dziwnych człowieków i przypadków, więc może tym razem damy radę.

Może damy radę.