czwartek, 14 lutego 2019

Bo do mnie trzeba w prostych żołnierskich słowach

Ludzie nie umią w komunikację.
Podchodzi dziewczę, lat koło 12. I mówi do mnie:
- Techniczna a3?
I to jest wszystko. Nie, czy jest, nie, czy mam jakiś kolor, ot tak sobie podchodzi i pyta dokładnie tymi słowy. Minę chyba miałam wybitnie tępą, bo powtórzyła dokładnie to samo.
- Ale co, techniczna a3? - dopytuję, bo wiem już, że ludzie potrafią pytać o jedno, a mieć na myśli piąte. - Pojedyncze kartki? Jakieś konkretne kolory?
- No... w bloku, biały papier techniczny - odpowiada niefrasobliwie dziewczę, najwyraźniej nieświadome, że omal nie doprowadziło mnie do publicznego wykonania facepalma z podskokiem.
Bo rzeczywiście, ze słów "techniczna a3" wynika przekaz "czy jest blok techniczny a3?"...

Podchodzi babka, jakoś koło sześćdziesiątki, elegancka, ładna, za nią mąż niesie portfel.
- Biel satynową małą poproszę.
Znowu, tępota umysłowa musiała mi wyleźć na ryj, bo się zawahała, ale powtórzyła.
- Tak, ale co to ma być za biel? - dopytuję, modląc się równocześnie do kogokolwiek skłonnego słuchać o cierpliwość.
- No, farba...? - chyba zwątpiła, ale odpowiada.
- Tak, ale jaka farba? - drążę temat dalej.
- Ach, no tak, olejna! - Wybaczam kobiecie, mogła nie skojarzyć, że w przybytku sprzedającym wszystko dla artystów i hobbystów będzie kilka rodzajów farb. - Olejną farbę, biel satynową.
No, to skoro ustaliliśmy jedno, ustalmy też kolejne.
- Ale nie ma takiego koloru jak biel satynowa. Jest biel cynkowa, tytanowa... - oświecam kobietę, bo ktoś, kurna musi, tylko czemu to zawsze muszę być ja.
- Ach, to cynkową.
Kurtyna.

Nie czepiam się biedactw, które uważają, że a5 jest formatem większym niż a4, a a3 to już w ogóle nie kojarzą, nie wszyscy muszą wiedzieć, że im mniejszy numerek, tym większy format. A już zwłaszcza rodzice, których wredna plastyczka co tydzień wysyła po nowego Graala, a dzieci odmawiają zeznań, co to dokładnie ma być, bo same nie słuchały. No ale dziewczę (stała klientka zresztą, w miarę oblatana w tematykach, które oferujemy), które pyta o blok w taki sposób, żeby blok był ostatnim, o czym pomyślę?
W ogóle, trochę rozbija mnie przychodzenie do sklepu i rzucanie jeno hasła, bez zapytania, bez orzeczenia, tylko rzut w przestrzeń trzech słów i czeka, aż telepatycznie się domyślę, o co chodzi. Bo jak podchodzi mamusia z dzieckiem na ręku i widać, że ledwo ogarnia, a wybuch kolorów na półkach ździebko ją przytłacza i mówi, że nie wie w sumie, co ma kupić, dostałą tylko listę, to jestem pełna zrozumienia. Ale jak mi przychodzi dorosły facet (pojawiający się od czasu do czasu) i rzuca lakonicznie "farby akrylowe" i czeka na chuj wie co, to już mnie lekko trącha. Bo taki start oznacza, że będę musiała każdą informację wyciągać niemal obcęgami. Czy to ma być na sztuki, czy w zestawie? A ile jeśli w zestawie? A jeśli na sztuki, to jaka pojemność? A jakieś konkretne kolory? I na końcu takiego maratonu dwudziestu pytań niemalże dochodzimy do clou: on chce farby konkretnego producenta, z konkretnej linii. Którego to producenta nie prowadzimy. I oczywiście klient foch, że mu czas zajmuję, a w ogóle, to jak możemy nie mieć akurat tego, co on sobie wymyślił? A wystarczyłoby po prostu zapytać, jak człowiek, a nie bot na Twitterze z ograniczeniem znaków,  "czy ma pani farby akrylowe tego a tego producenta?". I już, nikt nikomu czasu nie zabiera, mnie szlag nie trafia, jak muszę dopytywać o każdą pierdołę, pokazywać kolejnych półek, na które po kolei się krzywi, bo to nie są te, które on chce, a dopiero na końcu usłyszę, że to chodzi o konkretnie TE farby. Albo TEN blok. Albo podobrazie TEJ firmy, mimo że na wstępie mówię, że mamy z dwóch firm, i mówię, które to, ale pyta dalej o rozmiary, jakby się spodziewało, że jednak magicznie się znajdzie z innej.

Frustracja wydaje się najlepszym motywatorem na reanimację blogaska. Czy wyjdzie - zobaczymy.