Dzień zaczęłam od wizyty świadków Jehowy. Panie przychodzą co jakiś czas, zawsze strasznie nieszczęśliwe, że nie trafiły na szefa, bo one sobie z nim zawsze rozmawiają i jest tak fajnie... Nie wiem, co panie biorą, ale musi to być mocny stuff, bo z tego co wiem, szef nie jest absolutnie zainteresowany ich zaproszeniami na spotkania i broszurkami o tym, co jest w życiu ważne. Ale klient jest, więc trzeba udawać zainteresowanie, a w tym szef jest akurat dobry. Na pewno lepszy niż ja, bo mnie millenialsowy nihilizm w połączeniu z równie millenialsową fobią społeczną przeszkadzają w byciu sprzedawcą roku. Panie zakupiły kilka kopert, zostawiły jakieś papióry, z prośbą, żeby szefowi przekazać, po czym jedna stwierdza:
- Ale weź Jadzia daj pani też zaproszenie.
Jadzia jakoś nie zareagowała*, więc musiałam ja.
- Nie, dziękuję, mnie absolutnie to zaproszenie nie jest potrzebne.
Żeby nie było, spokojnie i grzecznie. Nawet z uprzejmym uśmiechem na twarzy.
- Ale... - pani się zawahała, ale prze dalej przez zawiechę umysłową, spowodowaną najwyraźniej usłyszeniem odmowy przyjęcia zaproszenia na spotkanie o tym, jak Jezus jest wszystkim. - Pan Jezus na pewno jest ważny w pani życiu!
- Nie - uświadomiłam panią bezdusznie, ale nadal uprzejmie. - Jestem ateistką.
No po prostu... Ja rozumiem, misja, założenia programowe, przekonanie o własnej racji i zakładanie, że jak ja w coś wierzę, to defaultowo wszyscy inni też w to wierzą, cechy zwłaszcza mocne u osób starszych wiekiem. Naprawdę. Pojmuję, chociaż wcale nie muszę i nie mam ku temu predyspozycji, bo wiara zawsze była dla mnie kompletnie niepojętym zagadnieniem. Ale mimo wszystko trochę mnie gotuje...
* Jadzia chyba pamięta, jak przy pierwszej wizycie nacięły się na mnie tymi samymi słowami praktycznie, tylko później zareagowały "taka młoda a już nie wierzy!" w tonie że to straszliwa tragedia, że laska w sklepie (wyglądająca na nastolatkę, prawda, ale ja nigdy wierząca nie byłam, więc nie kminię jaka jest różnica w tym ile mam lat...**) jest ateistką. Trochę mnie tym wtedy wpieniły i mi uśmiech przeszedł w szczękościsk. Najwyraźniej na tyle wyraźnie, żebym zapadła Jadzi w pamięć.
** Dla niektórych najwyraźniej wiara jest defaultem, chyba zakładają, że każde dziecko rodzi się z zaprogramowanym wyznaniem chrześcijańskim, a dopiero później w wyniku tragedii życiowych tę wiarę traci...